poniedziałek, 27 grudnia 2010

Moje skryte sekretyy;(

Boję się wielu rzeczy. Ale nie chcę tego okazywać. Chcę, by inni mieli mnie za osobę, odważną, pewną siebie,znającą swoją wartość. I udaje mi się to, bo wszyscy myślą, że taka jestem. Ale to nie jest prawda. Wewnątrz jestem jak chorągiewka na wietrze, wystarczy nieraz jedno słowo, nawet najmniejszy nieprzemyślany gest, bym straciła wszystko, co przez długi czas budowałam. Jestem uległa innym. Rzadko potrafię postawić na swoim. Boję się samotności, nie chcę pokazać, jaka jestem naprawdę.Myślę, że inni lubią mnie taką, jaką mnie widzą, a nie taką, jaką jestem. Nie mogę wyzbyć się udawania. Chcę być szczęśliwa, a skoro nie jestem, to niech chociaż inni myślą, że tak jest. Ludzie postrzegają mnie jako radosną optymistkę, która zawsze dla każdego ma czas, która tylko czeka, by móc wyciągnąć pomocną dłoń, której największą przyjemność sprawia dawanie rad innym, która jest sobą, wartościowym człowiekiem, bez wad i kompleksów. A ja mam dosyć takiego udawania. Ale boję się, że gdy przestanę, stanę się znów sobą– biedną, zagubioną istotką, która nie wie, gdzie jej miejsce w życiu i świecie, która jest egocentryczką, skoncentrowaną na własnych uczuciach, która nie potrafi wyjść do innych poza obręb własnego ja, która tylko czeka na dogodną okazję, by zniknąć na zawsze… Nie chcę taka być. Ale wiem, że jestem.Nieraz myślę, że nie mogę zmienić siebie. Mogę zmienić tylko swoją samoocenę i postrzeganie mnie przez znajomych. Poza tym, nie chcę też krzywdzić innych.Wiem sama, jak trudno jest chcieć pomóc osobie przygnębionej i nie móc. Bo onanie chce przyjąć pomocy, bo chce, by zostawiono ją w spokoju, ale w głębi duszy płacze, że jest samotna. Wiem, jak ciężko jest próbować pocieszyć, jednocześnie widząc łzy w oczach, które uparcie tam pozostają, nie chcąc zostać zauważone.Dlatego w chwilach smutku uśmiecham się, choć czuję, jakby moje serce za chwilę miało wyrwać się z piersi lub przestać bić. Dlatego udaję, że uszczęśliwia mnie pociecha „nie martw się, życie jest pięknie”. Co z tego, że jest piękne, skoro ja tego nie dostrzegam… Mam zafałszowany obraz siebie i świata. Nie potrafię niczego obiektywnie ocenić. Patrzę w lustro i widzę albo same swoje złe cechy,albo wprost przeciwnie, wpadam w samozachwyt. Częściej jednak dominuje ta pierwsza opcja. Kreuję się na osobę pewną siebie, ale w rzeczywistości często czuję, że największą część mojej świadomości stanowią same wady. Często zastanawiam się, co jest tego przyczyną. Przecież mam pełną rodzinę, teraz bardzo dobre kontakty z przyjaciółmi i znajomymi, są osoby, którym mogę się zwierzyć ze swoich problemów, choć i tak staram się robić to jak najrzadziej.Nie zaznałam uczucia głodu, żyję w wolnej ojczyźnie. Jestem zdrowa. Uczę się dobrze, nie mam z tym większych problemów. Nie cierpię biedy. A jednak czuję,że nie jestem szczęśliwa. Przyczyna musi tkwić we mnie. Podświadomie wiedziałam to już od dawna, gdy chciałam się jej pozbyć. W wierszach pisałam: „I chwytasz za nóż – i czujesz, że nie możesz, nie możesz zabić tej wielkiej udręki. Bo musiałbyś wpierw zamordować siebie, a lękasz się śmierci ze swej własnej ręki”.Bałam się siebie. Gdy raz pozwoliłam sobie na myśli samobójcze, one wciąż powracały. Myśl o śmierci uspokajała mnie w specyficzny sposób. Ale właściwie chciałam żyć. Uświadomiłam sobie to dopiero wtedy, gdy byłam sama w domu i siedząc przy stole, zaczęłam bawić się nożem. Przemknęła mi przez głowę myśl,że gdybym chciała, mogłabym teraz skończyć wszystkie swoje cierpienia. Ale potem zaczęłam się bać, że naprawdę mogę to zrobić. Przerażał mnie realizm tej sytuacji. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że muszę coś zrobić z takimi stanami, bo kiedyś naprawdę mogę tego nie wytrzymać psychicznie i zrobić coś,czego będę żałować. Albo nawet nie będę miała czasu na żal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz